Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 194.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   190   —

miał tę tęsknicę nie nasyconą, która czasem milczeniem się tłumaczy, niekiedy wylewa w poufnéj rozmowie na cztery oczy.
Z dobrym druhem, sam na sam, lubił mówić o wszystkim, wielkich zagadnieniach, których umysł ludzki nigdy rozwiązać nie może, losach człowieka, duszy spragnionéj nieokreślonego dobra, sercu co się nigdy niczém uspokoić nie daje.
Z Wichfriedem płochym, nie zbyt uczonym, nie ubiegającym się o mądrość wielką, rozmowa była mu przecież miłą. Umiał słuchać i rozumieć. Głowę miał otwartą, a choć po niéj chodziły myśli własne, nie podlatujące wysoko, cudze za to przyjmował gościnnie, choć nie na długo. Często téż w najpoważniejszą mowę umiał wtrącić rzecz płochą, która księcia rozweseliła.
Im książę Kaźmierz był smutniéjszym, tém on weselszym się być starał. Ten wzdychał nad przyszłością groźną, Wichfried zagadywał o miłostkach i choć książę był posępnym, często uśmiech na usta jego wywołał. Godzili się z sobą.
I dnia tego dość długo sprzeczali się tak aż książę dołożył w końcu.
— Ty, Wichfriedzie mój, nigdy poważnym się nie staniesz i zestarzeć nie potrafisz.
— Tem się cieszę, — odparł niemiec — co by mi z tego przyszło gdybym zawcześnie zaczął się truć smutkiem!