Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 110.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   106   —

Poczęli wszyscy wołać i krzyczeć na Greżka, ten się śmiał.
— Ja bo Kaźmierza lepiéj kocham od was — ciągnął daléj — kiedy mu téj cierniowéj czapki a bodaj i korony nie życzę. Na Sandomierzu siedzi jak u Boga za piecem, a w Krakowie wszystkim nam służyć będzie musiał. Sroga to rzecz. Patrzcie ino, że każdy z nas czego innego od niego zechce, ja, Leszczyc, Cholewa, nawet ten stróż co bramę na Wawelu omiata; dopieroż się zwijać będzie musiał, aby wszystkich obsłużyć!
Rozśmiał się, a po drugich chłodem powiało.
— E! e! — zamruczał sam Wojewoda — co bo ty Greżek psujesz nam dobrą myśl?
— Patrzcie? jam myślał, że wam jéj dosypuję — zawołał stary. — Frasować ani siebie ani was nie mam ochoty, a co mi tam? To się na nic nie zdało!
A i to wiem jeszcze, o czém wartałoby pomyśleć, że Kazimierz rozumny pan, jak wiecie, bo mu tego nie zaprzeczyć, gotów nie przyjąć kota w worku, którego mu dajecie.
— Musi! musi! — krzyknął zamaszysto Leszczyc. — Między nami ziemianami a Mieszkiem wszystko skończone! Gdyby dziesięć razy do Krakowa wchodził, to go wygonimy. Ha! odgrażał się, że nas obuzda! twardziśmy w pysku! My tu gospodarze, a on włodarzem, jakoś rzekł. On nas nie my jego słuchać mamy.