Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 109.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   105   —

dnego z bliżéj stojących — jak cię proboszcz twój zeżga od ostatnich, abyś go w rękę pocałował, bo z tobą będzie jak z Mieszkiem.
— Niedoczekanie klechy! — zawołał Lutek.
— Cichoż! — przerwał Greżek — a to cię wyklnie.
Zamilkli nieco, żarty Greżkowe nie w smak szły. Zaczęto wymyślać na Kietlicza i wszelakie jego sprawy.
— Ta to u nas nie nowina — odezwał się stary — drugi Sieciech, drugi Dobek. Nasi panowie przepadają przez sługi. Czemuż Mieszkowi nie zapowiedzieć, aby go na Łużyce wyprawił.
— Bo nie posłucha!
Cholewa się zniecierpliwiony przybliżył do Greżka.
— E! stary — począł — co bo wy się spieracie, mącicie, przeciwko wszystkiemu się buntujecie?
— Ja? a daj ty mi spokój, człecze — rozśmiał się Greżek — ja pytam i słucham. Więc na Kaźmierza kolej, a to mi go żal, choć płacz, bo go w jarzmo wprzągacie.
— Dla czegóż się tak liujecie nad nim?
— Albo nie ma czego? — mówił stary. — Ta to biedny pan! Albo on może wiedzieć, jak go długo cierpieć będziecie? Nuż się wam jego Jaksa, Goworek albo Wichfried niepodoba, przepędzicie jako i tamtych.