Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 105.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   101   —

w pół mili. Natychmiast Dorota kazała pośpieszać i radowała się niezmiernie téj myśli, że starca oczaruje na nowo, stawiąc się przed nim po rycersku.
Na zmierzch się brało, gdy się namioty wojewodzińskie rozbite w dolinie ukazały, pod małym gródkiem i wioską. Wprost na obóz puściła się wdowa.
Na wzgórku widać było już namiot wielki i chorągiew powiewającą. Nikt drogi szczupłéj garstce nie tamował, mogła się dostać niemal pod opłotki ogromnego szarego namiociska, pod którym Szczepan Pobożanin odpoczywał. Ale tu zuchwałą niewiastę czekała niespodzianka. O kilkanaście kroków już usłyszała wrzawę ogromną; namiot otoczony był rycerstwem, którego konie i ludzie szeroko do koła się rozlegały. Gwar i ruch panował niezmierny.
Zdawało się, jakby z całéj ziemi krakowskiéj zebrało się tu co było najprzedniejszego, najburzliwszego, najśmielszego; i tak było w istocie. Ponieważ namiot Wojewody już był przepełniony, skupili się ziemianie do koła niego głośno nawołując i rozprawiając. Gromadki stały, snuły się, łączyły, rozchodziły z niepokojem wielkim. Wybiegali do nich jedni z pod namiotu, drudzy do niego się cisnęli.
Dorota aż tu się zapędziwszy, nie wiedziała co począć, ale nie straciła przytomności, zatrzy-