Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 099.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   95   —

— No? a czemuby nie? — zawołała Dorota...
Stach ramionami ruszył.
— Do niego czy do lasu — rzekł — juści gdy się obronić nie można, trzeba ucieczką się ratować.
Dorocie oczy zabłysły, drgnęła.
— Więc ruszym, gdzie oczy poniosą, ale i wy ze mną! — zawołała.
— Doprowadzę was — odezwał się Stach — do pana Wojewody, gdy Bóg pozwoli, daléj ja muszę jechać, gdzie mi polecono.
Dorota namyślać się zdawała...
— Dobrze tak — rzekła — wiedźcie mnie do obozu, tam ja będę bezpieczna. Sami ruszajcie do ks. Kazimierza. Wojna wypowiedziana, w domu siedzieć nie czas nikomu, na koń potrzeba wszystkim! na koń!
Poruszona wielce chodziła włosy rozwijające się zgarniając coraz niecierpliwie.
— Do jutra rana! — odezwała się — potém i ja z wami na koń, do obozu. Prowadźcie mnie do Wojewody, z sobą potém czyńcie co chcecie.
Stach możeby był do ranka niebardzo chciał czekać, ale znużony przystał i na to.
Już miał odejść, aby sobie szukać miejsca do spoczynku, gdy Przegala wpadł cały drzący, z oczami osowiałemi, dając po sobie poznać, iż niósł wieść groźną. Dyszał tak, że mówić nie mógł. Dorota nogą tupnęła.