Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 098.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   94   —

Zwróciła się żywo do Stacha.
— I mnie ztąd przyjdzie uchodzić — rzekła — lada godziny. Moi bracia korzystać z tego będą, iż bronić mnie nie ma komu, bo wojewoda o czém inném myśleć musi. Gotowi mnie ubić, gotowi zamknąć, a dla Doroty niewola — gorzéj śmierci! Zechcąli napaść, ja się im tu z garścią ludzi nie obronię. Łzy gniewu stały jéj w oczach, pomięszana była i rozdrażniona.
— Radźcie wy mnie teraz, gdym ja wam radziła — rzekła — co robić z sobą? Nie mam teraz nikogo. Gachów zawsze pełno dawniéj bywało, a przyjaciela nie mam ani jednego. Pustki u mnie, ja sama, choć głowę o mur rozbijać.
Stach się zadumał, mało ona w nim obudzała litości, czuł wstręt do zuchwałéj niewiasty, mimo to w niebezpieczeństwie radzić czuł się obowiązanym.
— Miłościwa pani — odparł — rada tu krótka. Jeżeli się napaści na dwór obawiacie, trzeba uchodzić ztąd i to nie mieszkając. Po lasach się tułać niewiele pomoże. Macieli jaki dwór obcy, do którego by się schronić można?
Dorota ruszyła ramionami.
— Ani domu ani łomu — odparła — a człowieka jednego, któremubym zaufała, krom starego grzyba wojewody.
— Nie już do niego do obozu? — zapytał Stach.