Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom II 071.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   67   —

pasiekę, na dwór, na las. Pół nieba jeszcze było jasnego, za drzewami chmury nadciągające się kryły, zasłaniając już słońce. Powietrze było ciężkie, cisza grobowa.
Las przebiegł nagle jakby pęd lecącego wichru, drzewa się zakołysały, zaszumiały, gałęzie zatrzeszczały i ucichło znowu. Jagna podniosła głowę.
Nad niemi jeszcze niebo stało jasne.
— Chodźmy do izby — rzekła powstając — burza nadciąga.
Kaźmierz wstał leniwo, milczący. Po rozmowie ciężéj na sercu stało się jeszcze. Jagna próżno się go starała rozweselić. Pobrawszy się pod ręce znowu poszli do dworku, którego izby stały puste otworem, i niezatrzymując się w pierwszych, pociągnęli do małéj komory o jedném oknie.
Tu na posłaniu leżały zrzucone niewieście szaty Jagny. Pod oknem ława stała z poduszkami, a z okna w głąb lasu widać było daleko, przez dęby stare łąki zielone, które szmaragdowo przeglądały.
Choć w dworku nic jeszcze słychać nie było, w lesie już drzewa gięły się gwałtownie, gałęzie wiły, liście z nich oberwane leciały, robiło się coraz ciemniéj, coraz nocniéj, choć do wieczora dość było daleko, mrok jakby dnia schyłku zalegał okolice.
I pierwszy grzmot głuchy rozszedł się po lesie, a pierwszy błysk przedarł ciemności szumem stra-