Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 220.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   216   —

ciwić, na wszystko przystawał, odprawiła go na zamek nazad.
We dworku Jagny okiennice były pozamykane, Stach chodził po gościnnéj izbie. Część nocy spędził przy niéj, pochwytał co w gorączce mówiła; jawném było że Jagna z nienawiści ku niewieście, ku któréj niechęć zawsze okazywała, ważyła się na podpalenie. Zkąd się jednak brała ta sroga nienawiść Stach pojąć nie mógł. Żadném słowem, nawet w gorączce nie zdradziła się Jagna.
Gdy się nieco nad ranem uspokoiła, służebne przestraszone do snu ją ukołysały. Stach czuwał do rana. Gdy zasnęła skorzystał z téj chwili i zaniósł do Biskupa to z czém przybył. Natychmiast potém wrócił do dworku, i zastał ją spiącą jeszcze. Kilka razy w nocy dawać jéj wodę musiano, paliło ją pragnienie, potém sen kamienny trzymał jak nieżywą do południa.
Stach przychodził kilka razy, stawał i patrzał na uśpioną. Zasypiała głęboko, z wargami spalonemi, ale dysząc lekko i jakby uspokojona. Gdy się w nią wpatrywał mocno, jakby poczuła jego wzrok, otwierała oczy nagle, błysły źrenice z pod powiek i zamykały się znowu. Sługi płakały, sen ten dziwny wydawał się im ostatnim.
Sprowadzono starą lekarkę, która popatrzyła, poszeptała i odeszła mrucząc że wstanie zdrową.
Już dobrze z południa, poruszać się zaczęła