Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 214.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   210   —

gle gasnące i szukając stopionych kruszców, o których wieść chodziła że się ich tam mnogość wielka miała znajdować. Po za opalonymi parkanami, uratowane sprzęty, wozy, pościele, ludzie Doroty przenosili do Wojewodzińskiego dworu, około którego skupiała się ciżba różnobarwna.
Zdala tłumy ciekawych przypatrywały się nadciągającym mnogim przyjaciołom i znajomym Doroty, którzy z miasta i ze wsi spieszyli jedni z podarkami, drudzy dla dowiedzenia się o wypadku, dziwnie już opowiadanym i tłumaczonym.
Duchowieństwo głosiło że z nieba ogień padł na tę Sodomę i Gomorhę.
Przed dworcem stały posiodłane konie, wozy ładowne, kręciły się czeladzie pańskie, stawali przyglądać i przysłuchiwać kupcy i mieszczanie. Zawóz był jak na targowicy w dzień niedzielny.
Niektórzy palcami sobie ukazując pogorzelisko i dwór opisywali pożar z temi dodatkami, w jakie od wczora, z ust do ust przechodząc, powieść się przystroiła. Zadziwiająca ta praca umysłu ludzkiego nad słowem które z ust jednych wychodząc, w drugich już inne przybiera barwy, w trzecich rysy niektóre grubieją, nikną inne, daléj zmienia się obraz, rośnie, maleje, wykrzywia, rozdyma i ci co własnemi oczyma na wypadek patrzyli, nie poznają go nazajutrz przestrojonego w cudowną jakąś legendę.