Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 024.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   20   —

— Zbawca z niewoli!
Rycerstwo siadało na konie, włócznie z proporczykami unosząc do góry.
Na gościńcu tuman się wzbijał i opadał.
Ujrzano naówczas przodem jadącego na okrytym koniu Biskupa Gedkę, który w bok się lewą ręką ująwszy, prawą trzymał podniesioną jak do błogosławieństwa. Na twarzy jego był wyraz zwycięztwa i dumy. Obok niego jadący w ciemnéj sukni z jednym łańcuchem na szyi, Kaźmierz blady, strwożony, z oczyma na dół spuszczonemi, wydawał się jak więzień lub żaczek, którego szkolnik wiedzie ze sobą.
Przecież te oczy spuszczone i pokorne oblicze były tak piękne i tak ujmujące, po twarzy ponuréj Mieszka, iż wszyscy ujrzawszy go z uniesieniem wołać zaczęli.
— Zbawca z niewoli!
Krzyk się wzniósł taki, że zagłuszył dzwony, widać było jak Kaźmierz zbladł trupio, zachwiał się na koniu, głowę spuścił jeszcze, ku zamkowi na który go prowadzono, nawet spojrzéć nie śmiejąc.
Tam z wałów wiały już chorągwie i okrzyki leciały ku niemu. Biskup pochylił się szepcząc jakieś słowa które go pokrzepić i orzeźwić miały, ale Kaźmierz nie dźwignął głowy, jechał ciągle jak winowajca na opróżnioną brata stolicę, z trucizną w sercu.