Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 023.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   19   —

nie można żeby z ukosa patrząc nie szukały zkąd głos wychodził.
Z drugiego szeregu mężczyźni tak naciskali napastliwie, że tu i owdzie krzyk się dał słyszeć ale ze śmiechem wesołym zmięszany. Tylko panom mieszczanom koło serca było nie dobrze, choć im to pochlebiało że ich niewiasty tak pięknie występowały — ale zazdrość kąsała.
Zmierzchało już a ów zapowiadany Kaźmierz się nie ukazywał, natomiast coraz nowe poczty przybywały.
— Oto ciągną! oto idą! — wołano poznając okolicznych ziemian.
Oczy się obracały ku gościńcowi tęskliwie, na którém za pyłem ledwie coś szarzało zdala.
Tuż, jakby na dany znak, z dzwonniczek po kościołach zaczęło dźwięczeć radośnie na jakąś weselną nutę. Rozkołysały się dzwony, rozśpiewały coraz ochoczéj, coraz żywiéj, coraz głośniéj, ze dwu, ze trzech urosło tyle na raz dźwięku, iż ludzie stojący obok siebie, rozmówić się już nie mogli.
Wszystkiemi głosy wołały dzwony jak ludzie.
— Zbawca nasz z niewoli!
Jasne, cienkie, grube, ciężkie wołania ich zlewały się w chór jeden.
— Bogu na chwałę, Kaźmierz przybywa!
Na twarzach jak w dzwonów śpiewie radość była niezmierna, wszystkie mówiły.