Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom III 015.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   11   —

Niewiele to pomogło. Pod wrotami ze strażą ciągle kupki jakieś przychodniów gwarzyły.
Zamkowi ludzie służyli inaczéj, gorzéj, a gdy Kietlicz groził, Bereza się mordował z niemi, najczęściéj zbiegostwem się kończyło.
To uciekanie coraz groźniejsze przybierało rozmiary; jednooki codzień przychodził z oznajmieniem że dwu, pięciu i dziesięciu ludzi w nocy zabrakło. Wrota stały zaparte, spuszczali się z tynów i z wałów. Posyłano pogoń, ci co z końmi i orężem wyjechali, nie powracali już więcéj.
Kietlicz obliczał z trwogą, że wkrótce zamku nie będzie już kim obronić.
Nakoniec Juchim oświadczył, że gotów zdać urząd i pieniądze, bo niemiał co robić, nikt nie płacił. Mierzwa dał znać że srodze opuchł i na zamek nie przychodził. Czeladź pańska wystraszona, przerzedzona oglądała się tak jakby z dnia na dzień ją i pana ztąd przegnać miano.
Pomiędzy resztą załogi chodziły wieści osobliwe. Mówiono że ziemianie krakowscy tłumami płynęli do Sandomirza, inni na drodze nad Wisłą stali obozami, jakby na coś czekali. Oddziały ich miały się gromadzić w Mogile, Opatowcu, Połańcu, Osieku, aż do samego Sandomirza. Szeptano że Biskup i Wojewoda pojechali da [1] Kaźmierza i zabrawszy go, mają z nim ciągnąć na Kraków.

Gdy jednego z tych ostatnich dni trwogi, Be-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – do.