Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 182.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i pchnęliście go na wygnanie, bo wam smakowała bezmyślna rozpusta. W kraju ludzie polowali na ludzi.
— Ojcze — przerwał obrażony Matuszewicz — nie myśmy to poczęli...
— Aleście wy dokończyli — rzekł starzec — a teraz gdy wstrzymać zechcecie zepsucie i pożądacie ładu i zapragniecie pokoju, miłości i zgody... nie znajdziecie ich.
W tem nagle wstrzymał się starzec, siadł, podparł na ręku i w piersi uderzył.
— Wina moja — rzekł — nie prorokujmy złego, Bóg wielki i miłosierny. Oto widzimy przykład... zesłał pociechę sercu matki.
To mówiąc wstał, wyprostował się, oczy podniósł ku niebu i począł się modlić po cichu... i błogosławił rękę zwracając ponad głowy i zatrzymując ją, jak gdyby z niej płynęła odżywiająca moc, gdzie jej więcej było potrzeba.
Wszystko potem w jakiemś błogiem uspokojeniu przetrwało czas długi... nie śmiejąc ni ust otworzyć, ni oczów podnieść, a gdy gospodyni wreszcie wsparta na ramieniu córki, chciała się poruszyć, aby pójść starcowi dziękować, bo jego modlitwie swe szczęście przypisywała... krzyknęła przestraszona — mnicha już między niemi nie było...
Z kijem w ręku szedł nazad do swego klasztoru.


KONIEC.



San Remo 1886.