Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 181.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i poważny Matuszewicz ukazał się w nich za rękę prowadząc Anielę.
Na widok jej, Koiszewska krzyknęła, porwała się, jakby uciekać chciała i nie miała siły się ruszyć, a strażnikówna tymczasem przypadła do jej kolan i objąwszy je łkać i płakać poczęła.
Koiszewska, która chciała odepchnąć niewdzięczną, spojrzała na starego mnicha. Modlił się ręce złożywszy. I jej ręce się rozłożyły i wyciągnęły ku dziecku.
Pochwyciła ją za głowę, namiętnemi okrywając pocałunkami.
Starzec błogosławił — powstawszy.
— Wraca owieczka zbłąkana do zagrody — zawołał — niech się jej otworzą wrota i serca. Przebaczcie jej, jako chcecie aby wam Bóg przebaczył.
Matuszewicz, pobożny bardzo, dopiero zobaczywszy mnicha, którego czcił oddawna... rzucił się do rąk jego, całując je.
— Ojcze was tu chyba łaska Boża na ten dzień i godzinę nam zesłała... Nakażcież zgodę i zapomnienie winy.
Starzec nieco się cofnął przed natarczywością swojego wielbiciela.
— Piękne słowa wasze — rzekł z goryczą — nie zbywa na wymowie wam, ani na przenikliwym wzroku, gdy w cudzą duszę patrzycie. Zajrzyjcież we własną. Któż to te dzieci nieposłuszne stwożył, jeśli nie kłótliwy żywot wasz... nie chciwość wszystkiego co znikome a zapomnienie o tem co wieczne? Któż ojcem rozpusty jeżeli nie ci wasi elektowie, których dwory stały otwarte jak szynkarnie, aby naród rozpojony rozum utracił? Mieliście cnotliwego Leszczyńskiego