Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 178.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciółki jednem słowem uleczyć mogli, bo twe słowo cuda sprawia.
— Milcz — zawołał mnich — nie moje słowo, ale moc Boża czyni cuda. W niegodnem naczyniu Bóg często łaskę swą mieści.
— Ojcze, uczyń łaskę — rzucając mu się do nóg, dokończyła Szklarska — pojedź do niej ze mną. Zgrom ją, pociesz, ulecz, niech o dziecku niewdzięcznem zapomni. Ma na wychowaniu pokrewną dziewuszkę, do niej się przywiąże, zastąpi jej córkę.
Mnich spojrzał na nią z góry.
— Jak-że z twego słowa czuć, żeś ty ani serca matki, ani dziecka nie miała. Cóż może straconą miłość zastąpić?
Klęczała u nóg mnicha Szklarska, poszła potem do przełożonego, wróciła do niego, błagała, aż nakoniec jechać jej przyrzekł.
Nazajutrz na prostym wozie, z różańcem w ręku, starzec jechał do Kuźnicy. Wiedziano tam już jakiego Bóg miał dać gościa. Czekała na ganku strażnikowa. Wprost tędy z wozu poszedł z nią i z domownikami przed obraz N. Panny dla odmówienia modlitwy i litanji.
Siedli potem dokoła starca, słuchając natchnionego słowa jego.
Miał łzy w oczach i drżały mu ręce, zdawał się duchem gdzieś błądzić daleko. Do Koiszewskiej nie mówił o niej, nie starał się jej pocieszać, przecież słowa jego napozór obojętne, spokój sprowadzały i dusza znękana czerpała w nich ochłodę i siły.
— Płyną łzy wasze — mówił — i cierpią serca i trwożą się dusze, boć przyszedł czas, gdy narody całe