Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 176.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

często po trzy i więcej razy musiała jej o coś pytać, nim się dowiedziała odpowiedzi. Zabawiała ją jak mogła i umiała, sprowadzała gości, wymyślała nabożeństwa, tworzyła plotki mogące odwrócić jej myśli od córki, nic to wszystko nie pomagało.
Czasami Koiszewska próbowała się do małej Skrzyńskiej przywiązać, brała ją na kolana, pieściła, sadzała przy sobie, ale to obce dziecko, zamiast przynieść jej pociechę, ściągało wspomnienie o Anielce, gdy dzieckiem była.
Szklarska w końcu powiedziała sobie, że na choroby wielkie i lekarstw silnych potrzeba. Wpływ namaszczonego słowa, zdawał się jej jedynem mogącym tę krwawą zagoić ranę.
Żył naówczas niedaleko od Białegostoku w klasztorze, mnich z pobożności i życia ascetycznego znany, o którym cuda opowiadano. Jedni go za świętego mieli, drudzy za kacerza, to tylko pewna, że staruszek miał dar słowa porywający, władzę nad sercami ludzkiemi, którą Bóg tylko obdarza wybranych. Żył starzec ten na świecie, ale oderwany od niego, nie szacując wcale tego, co świat cenił najwyżej, w ludziach widział tylko ludzi, a pastucha stawiając na równi z najdostojniejszymi dygnitarzami Rzeczpospolitej. Obawiano się go, bo na nic względu nie miał, a prawda z ust płynęła mu nigdy niczem nie osładzana. Ale dla biednych, cierpiących, utrapionych i łzawych, słowo pociechy, wychodzące z jego serca, było balsamem.
Umiał pocieszać, a położywszy często ręce, gdy nieszczęśliwego pobłogosławił, leczył go cudownie. Mówiono o przykładach takich, iż ci co szli do niego