Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 172.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czyż to może być — wyjąknął powoli — co mi pani hetmanowa oznajmiła...
— Że ja powracam do matki? — przerwała panna Aniela. — Tak jest. Jeżeli mi pan chcesz wyświadczyć grzeczność proszę się o konie wystarać... Sądzę, że to przyjdzie łatwiej niż kupienie rogówki.
To mówiąc ukłoniła się szydersko a uniżenie.
— Panno strażnikówno — zawołał żalem jakimś przejęty po niewczasie rotmistrz — niech się podemną ziemia zapadnie, jeżelim ja w tem co zawinił.
— Ja pana nie obwiniam, ani w ogóle nikogo — odparła panna. — Nie mamy się o co spierać, nie mamy mówić o czem, ja wyjeżdżam... i żałuję tylko żem tego wcześniej nie zrobiła... Żegnam pana.
Rotmistrz sprobował raz jeszcze się tłómaczyć, panna powtórzyła.
— Żegnam pana...
Wyszedł więc zrozpaczony.
Nagłe to postanowienie panny Anieli, gniew hetmanowej, desperacja Tołoczki, wszystko czego ukryć nie było podobna, piorunem poszło z ust do ust, a że w Wysokiem próżniaków było dosyć, którzy na przeżuwaniu plotek czas trawili, posypały się komentarze, złośliwe sądy i przekąsy.
Panna Lewandowska stateczniejsza niż inni, chociaż odebrała rozkaz, aby fornal wywiózł pannę do matki, jakby mierzwę na pole, nie myślała tego w gniewie rzuconego wyroku, spełnić. Byłoby to przeciwko hetmanostwu oburzyło całą szlachtę. Panny Anieli, która z ufnością oddała się księżnie, poświęcając jej matkę, nie godziło się tak zbywać pogardliwie.