Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 169.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potrząsnęła głową i napowrót opuściwszy swoję izdebkę udała się do mieszkania panny Lewandowskiej.
Wiadomo było, że kto miał coś do żądania od księżnej, lub chciał jej co donieść w godzinach, gdy nie była przystępną, czynił to za pośrednictwem panny Lewandowskiej.
Wchodzącą zobaczywszy łowczanka tak zmienioną, iż się czegoś strasznego, dowiedzieć spodziewała, wstała na jej przywitanie.
— Co pannie strażnikównie? chora jesteś? — zapytała śpiesznie.
— Nie — zaczęła panna Aniela — proszę tylko mnie posłuchać. Widzę, że jestem wielkim ciężarem dla pani hetmanowej. Jutro mamy wyjeżdżać do Białegostoku, mnie braknie wielu rzeczy, bez których w Białymstoku wstyd by mi się pokazać było. Widzę, że najmniejszy wydatek jest pani hetmanowej dla mnie trudnym. Nie mam łaski. Z tych wszystkich pobudek, prosiłabym pani, abyś odemnie oświadczyła, że ja nie jadę do Białegostoku, ale powracam do matki. Gotowam jechać, choć natychmiast.
Panna Lewandowska słuchała zdumiona i wysłuchawszy do końca, zamruczała:
— Muszę uprzedzić pannę strażnikównę, że gdy się o tem raz dowie pani hetmanowa, wszystko skończone, już odmienić się to nie da.
— Ja też wcale zmieniać postanowienia nie myślę i pakuję się do drogi.
Powiedziawszy to, dygnęła zlekka i wyszła, drzwiami rzucając za sobą.
Panna Lewandowska jak stała, choć poczęła była