Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 168.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kolady, dając rozkazy do jutrzejszej podróży, ale do Anieli wcale się nie zwróciła nawet
Strażnikówna ledwie w swej kawie umoczywszy usta, czekała.
Jakby umyślnie porozchodzili się wszyscy... pozostały same.
Księżna się obejrzała dokoła.
— Toaleta dla waćpanny gotowa — rzekła — oglądałam ją sama, jest bardzo ładna i gustowna.
— Bardzo za nią dziękuję, księżnie pani — odezwała się z odwagą wielką panna Aniela — ale się ośmielam spytać co będzie z rogówką? ja bez niej do ślubu nie stanę.
Posłyszawszy wspomnienie o rogówce, księżna się porwała, jakby ją co ukąsiło.
— Niepotrzeba rogówki do ślubu — zawołała. — Zresztą w Białymstoku ja się postaram o pożyczenie u hetmanowej, a żebym miała tę fantazję waćpanny przepłacać! nigdy w świecie, nigdy.
Słowa te wymówiła żywo i nie czekając na odpowiedź zaczęła iść ku drzwiom. Strażnikówna stała tak zbladła, iż zdawało się, że padnie... ale w oczach jej czarnych zapłonął ogień, połyskiwały czerwonym blaskiem.
— To ostatnie słowo, pani hetmanowej? — odezwała się podniesionym głosem.
— Ja niemam ostatniego, bo zawsze mam tylko jedno — odparła dumnie Sapieżyna i wyszła.
W salce nie było nikogo. Zatrzymała się nieco jeszcze strażnikówna, zebrała całe swe męztwo i krokiem powolnym, ale pewnym wyszła, wprost do swojego mieszkania. Tu stanęła, namyślając się raz jeszcze