Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 166.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to sobota, a początek tygodnia, z exkluzją poniedziałku, jako dnia do podróży feralnego, przypadał we wtorek. Ciekawam, pomyślała, zkąd tak rychło wezmą rogówkę. Może i Tołoczce przyszło toż samo na myśl, oczyma strzelił ku pannie, ale się z jej wejrzeniem nie spotkał. Trzymała oczy wlepione w tulipan żółty odmalowany na talerzu saskiej porcelany, który stał przed nią.
Przez cały ten dzień strażnikówna czuła się straszliwie zapomnianą, opuszczoną, nikt się do niej nie zbliżył, nie zagadnął o nic, nie zajmował jej losem. Rotmistrza po obiedzie zabrał hetman z sobą.
W niedzielę na Summę wszyscy jechali do kościoła... Koiszewska przybywała tu zwykle także, a od czasu zajścia z księżną tem gorliwiej, aby się ludziom nie zdawało, że się jej boi albo unika.
Siedziała w jednej z pierwszych ławek, i nie chciała widzieć ani księżnej ani córki, bo oczyma manewrowała tak, aby się z niemi nie spotkać.
Właśnie tej niedzieli ksiądz dziekan wychodził ze święconą wodą pobożnych pokropić i pobłogosławić, gdy Koiszewska swe miejsce zajęła.
Panna Aniela, która też niby nie patrzyła na matkę, zobaczyła nie tylko ją w bardzo pięknej szubce sobolowej, o której wiedziała, że dla niej niegdyś była przeznaczoną, ale przy niej małą Skrzyńską tak wystrojoną... przybraną w atłasy, w kuny, w czapeczkę złocistemi sznurkami naszywaną, że wszystkich oczy pięknością swą i smakiem z jakim ubraną była, zwracała.
Zazdrość serce jej ścisnęła... łzy piekące zakręciły się w oczach... Ona nie miała nawet mizernej rogów-