Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 158.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wesele zatem musi być odłożone, a odkładane rzeczy — westchnął — nie zawsze dobre.
Zamilkł, panna usta zagryzła i zżymnęła się podrażniona. Zamilkli.
— To coś nowego — zamruczała.
— Ale w tem nie moja wina — dodał Tołoczko. — Jeżeli księżna tem się zniecierpliwi, wszystkiego wyrzecze i w tem wina będzie nie moja!
— A czyjaż? moja może? — oburzyła się panna Aniela.
— Na miłość Boga! niech-że się pani nie gniewa — zawołał Tołoczko — anim myślał, anim mówił, żeby to pani winą być miało.
— No, to czyjaż?
— Przepraszam, ale winna temu pani strażnikowa — dokończył rotmistrz.
Aniela oczy spuściła.
— Wyprawę moglibyśmy zrobić i po ślubie — dodał po chwili — pani byś naówczas sama nią pokierować i choćby do Warszawy po nią pojechać.
— Wyprawa po ślubie, łyżka po obiedzie — rezolutnie odezwała się panna.
— Tołoczko czekał wyroku. Spojrzała na niego, stał jak winowajca, czekający wyroku.
— Prawdziwie, że głowę tracę — zawołała Aniela.
— Ja, pani moja, już dawno jej nie mam — szepnął Tołoczko.
— No, suponujmy — poczęła nagle strażnikówna — że wyprawę będziemy robić po weselu, chociaż to niesłychana, ale są rzeczy niezbędne, które ja do ślubu mieć muszę, naprzykład futro, no i rogówka, bo