Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 157.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ani przyjął, ale bym pożyczką choć służyła... cóż, kiedy jestem, jak turecka święta... Jesteś mężczyzną, masz przyjaciół, radź na razie, a potem i Koiszewska się udobrucha i starostwo się wyrobi.
Potrzeba było milczeć tylko i dziękować.
Panna Aniela, która zwykle wychodziła zaraz do salonu, gdy się o przybyciu rotmistrza dowiedziała, tym razem się nie pokazała, aż po nią posłano.
Zjawiła się wreszcie, ale z minką tak kwaśną, tak nadąsaną, zbywając czułego Tołoczkę swoim chłodem, że nie wiedział na którą stąpić nogę.
Hetmanowa widząc to pomiarkowała, że najlepiej ich zostawić samych... aby się rozmówić mogli. Wyszła do gabinetu.
Rotmistrz przystąpił chcąc rozmowę począć obojętną, panna niedopuściła.
— Mówiłeś pan z hetmanową??
— Tak jest — rzekł Tołoczko — i zdaje mi się, że się cieszyć mogę, bo wszystko co na przeszkodzie stawać mogło, usunięte.
— Wszystko?? — ruszając ramionami niecierpliwie wykrzyknęła panna — ale ja nie widzę nic. Ja nie mam wyprawy! Księżna, to co mi ofiaruje, ledwieby jakiejś łowczance starczyło. Nie będę miała w czem się pokazać...
— Niech panna strażnikówna raczy to księżnie wytłómaczyć, że wyprawę trzeba całą robić nową, a więc na to i czasu pójdzie nie mało. Będę się starał najgorliwiej, ażeby ona się pani podobała. Spodziewam się dostać pieniędzy, których na razie gotowych niemam, moja siostra zajmie się wszystkiem... ale — powtórzył — na to potrzeba czasu, dużo czasu.