Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 153.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

grodzki — sądzę, że nam ich starczy. Do trzech razów sztuka. Niech sobie Sasi biorą kogo chcą, nam czas małżeństwo to zerwać, które za drogo kosztowało. Łaska Boża, iż nie potrafili nas w niewolników obrócić i na dziedziczne królestwo przerobić, czego im się chciało.
— Daj Boże, aby kto inny nie zastąpił ich w tem — rzekł Tołoczko. — Myśmy w ciągu tych dwu panowań i zgnuśnieli i ogłupieli. Czartoryscy się mieli czas przygotować, Prusy zmocnić, my osłabnąć... niechże Bóg nas z opieki swej nie wypuszcza, aby owo sławne proroctwo Jana Kaźmierza, gdy składał koronę nie ziściło się.
— Ty bo czarno widzisz wszystko — przerwał Żmigrodzki. — Wytrzeźwimy się my, gdy nam niebezpieczeństwo zagrozi.
Wchodzili do gospody pod Trębaczem, gdzie już przyniesiona wieść o królewskim zgonie taki ruch niespokojny wywołała jak w mieście całem. Podróżni na gwałt konie zaprzęgać nakazywali. Gospodarz lamentował, łzy ocierając fartuchem.
Popłoch jakiś, którego nikt sobie wytłómaczyć nie umiał, rozpędzał wszystkich. Obawiano się nie wiedzieć czego. Niektórzy dopytywali się o Brühla, głosząc, że go miano wywieźć na Königstein, drudzy mówili o truciźnie, bo nie chciał przeżyć swojej władzy... inni głosili, że uciekł, jak się tylko o śmierci króla dowiedział.
Mrok szedł tymczasem i noc nadeszła, koni dostać nie było można. Ci co je mieli, kazali sobie płacić za niepokój jaki panował.