Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 148.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

więcej okazywały boleści. Brühl stał opodal nieco, nie śmiejąc się zbliżyć do rodziny, której znał uczucia dla siebie. Nie zachęcała go też obejściem się swojem, nikt nie spojrzał, nie przemówił do niego. Z urzędników też nikt się nie zbliżył. Pozostał odosobniony, opuszczony, jakby już skazany został i czekał tylko wyroku.
Jak ta w baśni postać tajemnicza, która się staje niewidoczną, tak on dla cisnących się i ocierających o niego, już nie istniał.
Twarz jego blada, nagle zestarzała, zwiędła, napiętnowana nieopisaną trwogą, kamieniała w oczach, gasło życie. Nie miał woli, nie miał może myśli, tak się mu one splątały... nie mógł się poruszyć.
Oczekiwanie to nieme trwało do końca spowiedzi. Zwolna otwarły się drzwi, zabrzęczał dzwonek, niektórzy z przytomnych poklękali. Łkanie i płacz dały się słyszeć wśród kobiet.
Gdy towarzyszący kapłanowi usunęli się, na łożu dała się widzieć twarz sina, a przy niej najbliżej ks. kurlandski, który przyklęknął... Król poruszać się nie mógł... szeptał coś tylko.
Zabiełło, szambelanowie sascy i polscy zbliżyli się sądząc, że ich usługa będzie potrzebną.
Z łona milczenia gołs cichy się dał słyszeć.
— Kona!
Zawtórowali mu bolesne okrzyki niewiast. Elektorowa tylko stała nie dając po sobie poznać wzruszenia.
Po nad głowami przyklękających połyskiwała bladem światełkiem ogromna gromnica, którą królowi