Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 136.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dotarłszy do miejsca, dowiedział się, że pułkownika nie było, ale rogówek, aż dwie w istocie.
Stara jejmość, pani Urmowska, która się gospodarstwem pułkownika zajmowała, grzecznie bardzo kazała przynieść rogówki, objaśniła wszystkie ich zalety, zaręczała za trwałość i za to, że nieboszczka więcej nad parę razy, żadnej z nich nie miała. Oba te drogocenne dzieła kunsztu, nie więcej nad kilkadziesiąt dukatów sztuka, kosztowały. Skrzywił się rotmistrz, ale byłby zapłacił, gdyby miał czem. Potrzeba było pieniędzy, zresztą księżna, zdaniem jego, powinna była opłacić. Kupno więc do namysłu odłożono.
— Niech się pan rotmistrz śpieszy — odezwała się Urmowska — bo tu już kilka pań jest, co się o te rogówki dobijają. Teraz bez nich ani stąpić, kto w świecie bywa — a tu ich na okolicę nigdzie nie dostanie. Tembardziej tak przedziwnych, jak te, które pewnie aż z Paryża pochodzić muszą.
Rotmistrz z tem powrócił do Wysokiego.



Bywało w Wysokiem wesoło, ale bywało też tak nudno, że sam hetman utrzymywał, pod czarną godzinę księżnej Magdaleny, ludzie sobie od ziewania szczęki wyłamywali.
Despotyczna pani, nie znosiła twarzy wesołych, gdy sama raczyła być smutną, ani pochmurnego oblicza, jeśli miała usposobienie do śmiechu i zabawy. Nie zawsze się powodziło, była nadzwyczaj drażliwą i nie umiała nic znieść spokojnie, przychodziły więc burze bardzo często, a rozpędzić je nie było łatwo.