Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 135.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i panny szwaczki, zajęły się jakiemś przygotowaniem czegoś, co wyprawę zastąpić miało.
— Nie wyobrażaj sobie, mój Tołoczko — mówiła do niego hetmanowa — że ja namęczywszy się, żeby ci dać żonę, przyczyniwszy sobie tem nieprzyjaciół, których i tak mam dosyć, miała się sadzić na wyprawę. Musisz biorąc żonę, pomyśleć o tem, żeby ci wstydu nie robiła.
Ktoby w tych dniach utrapienia, widział pana Buńczucznego, siedzącego na krześle i zajętego swojem przyszłem szczęściem, które wyglądało na męczeństwo, nie poznałby w nim wesołego, ochoczego, mężnego dowódzcy Janczarów, z dawnych czasów.
Panna chodziła, nie patrząc na niego i nie mówiąc. Gdzie się posunął tylko o pożyczkę, odprawiano go z niczem.
Księżna gderała na niego i gniewała się, że nie był szczęśliwy. Nie wiedział gdzie się obrócić.
A że o rogówce słychać nie było, w końcu panna Aniela raz jeszcze, w korytarzu, bardzo serjo i z naciskiem wielkiego znaczenia, powtórzyła mu, iż rogówkę mieć musi.
Przyparty tak nieszczęśliwy rotmistrz, musiał na zwiady pójść, gdzieby mógł dostać tej rogówki, którą przeklinał.
Litościwa dusza jakaś, oznajmiła mu, że wdowiec, pułkownik Matuszewicz, miał pono, aż dwie ich, po żonie i życzył sobie je sprzedać.
Siadł tedy rotmistrz na bryczkę i choć z pułkownikiem był nie najlepiej, ruszył na zdobycie rogówki.