Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 134.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pani strażnikowa, nie wydając córki wedle życzenia, dawać jej nie myśli i do tego jej skłonić nikt nie potrafi.
Powiedziawszy to Szklarska, z pończochą usiadła na kanapie i Tołoczko prosić jej już nie mógł, aby raz jeszcze poszła w poselstwie do Koiszewskiej.
Wymęczywszy się z godzinę, to prosząc, to usiłując zmiękczyć serce pośredniczki, rotmistrz w końcu musiał wziąść za czapkę.
Wyschło mu w gardle od argumentowania, a nawet kieliszkiem wódki go nie poczęstowano. Przeklinał więc w duchu strażnikową, a może dzień i godzinę, gdy się niepotrzebnie zajął panną Anielą. Tyle tylko zyskał, że mu garderobę nazajutrz wysłać obiecywano.
Strażnikowa tak była rozżaloną przeciw córce, że to, co oddawała jej, jakby naumyślnie spakować kazała bezładnie, bieliznę nie praną, suknie pogniecione, a niektóre z nich podarte i pocerowane tak, że wstyd tylko ich było.
Można sobie wyobrazić, jakie to wrażenie uczyniło na biednem dziewczęciu. Na domiar wstydu, sama księżna przyszła oglądać co wysłano i nielitościwie sobie szydziła.
Wpadła niemal w gorączkę panna Aniela, aż ją trzeźwić musiano, uspakajać, poić i pocieszać. Słuchając, gdy hetmanowa wymyślała na jej matkę, porywała się jej bronić i nie umiała. Powzięła tylko do księżnej żal i uczucie jakieś niewysłowione wstrętu... tak, że rada była co najprędzej się ztąd i z pod jej opieki wydobyć.
Nazajutrz wreszcie z rozkazu, pani ochmistrzyni