Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 133.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Strażnikowo kochana!
— Nie będę! — tupiąc nogą, powtórzyła Koiszewska — ty mnie znasz, skoro powiadam, nie będę, dosyć na tem.
Niepodobna było nalegać, Szklarska poszła sama.
Rotmistrz z wielką pokorą prosił o posłuchanie.
— Bardzo mi przykro panu to zwiastować — odezwała się Szklarska — ale strażnikowa mocno chora i widzieć się z nim nie może i nie będzie.
— Pani dobrodziejko...
— Ja na to nic nie poradzę, wyrok jest nieodwołany.
— Przybywam nie od siebie, ale wysłany przez panią hetmanowę.
— To zupełnie wszystko jedno — odparła Szklarska. Gdyby nawet pani hetmanowa, honor ten uczyniła Koiszewskiej i sama przybyła, ręczę że nie byłaby przyjętą. Tak — powtórzyła — nie byłaby przyjętą.
Tołoczko potrzebował namysłu, nim się na dalsze tranzakcje zrezolwował. Rozpoczął je z delikatnością wielką, zawsze w imieniu księżnej.
— Ja nic więcej nadto nie mogę — odpowiedziała pośredniczka — że żądanie zaniosę i odpowiedź wiernie powtórzę.
Wyszła więc.
Tołoczko zaczął po pokoju się przechadzać, zatopiony w myślach i ani się spostrzegł, że pół godziny upłynęło nim panna Szklarska powróciła.
— Pani strażnikowa, kazała mi powiedzieć — rzekła — że garderobę córki wydać rozkaże, ale nie wyprawę. W istocie, wyprawa jest w gotowości, ale