Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 132.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szybko Tołoczko — frasuje się tylko, że jej wiele rzeczy brak... ale to fraszki...
— Ona mnie już nudzi temi wymaganiami — zawołała hetmanowa. Wiesz waćpan co, jedź do strażnikowej jeszcze raz, powiedz jej, że nic nie żądasz, ale niechże jej przynajmniej przyszle koszule i trzewiki!!
Rotmistrz, który wiedział jak zostanie przyjęty, strasznie się zmięszał.
— Mówię ci, jedź — dodała — jedź do niej odemnie. Zajmę się losem córki... ale żebym miała wyprawę jej robić!! Czasu nawet nie starczy, bo wesele musi być w przyszłym tygodniu. Jedź waćpan nie zwłócząc...
Tołoczko nie mógł się wymawiać, skłonił i przyrzekł, że pojedzie.
Zaledwie się wysunął od hetmanowej, powoli krocząc kurytarzem, gdy drzwi pokoju panny Anieli się otworzyły. Słuchała ona rozmowy rotmistrza z księżną.
— Niech pan pamięta o rogówce!! — rzuciła mu w ucho, i uciekła.
Rotmistrzowi się w głowie zawracało.
— Piwam sobie nawarzył — zamruczał.
Zawołano go do hetmana, potem jeszcze raz do pani samej, naostatek pod wieczór kazał zaprzęgać, aby z Wysokiego się wydobyć i nazajutrz rano być u Koiszewskiej. Gościła tu jeszcze panna Szklarska i ona go pierwsza zobaczyła. Pobiegła do strażnikowej.
— Tołoczko przyjechał — rzekła śmiejąc się.
— Co? Tołoczko? — zakrzyczała gospodyni — Każ-że mu powiedzieć, żeby sobie wracał zkąd przybył, ja go znać niechcę, i mówić z nim niebędę.