Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 131.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rotmistrz się uśmiechnął.
— E! cóż bo znowu — rzekł — ta się chyba znajdzie łatwo.
— Ale ja jej ani szukać nie umiem, ani znaleźć nie będę mogła! — dodała panna. — Powtarzam panu, mów o tem z księżną, niechcę się wstydem nakarmić. Bez futra nie wyjechać też.
Zniżyła głos, łzy się jej z oczów polały.
— Widzisz pan, żem mu wszystko sakryfikowała — rzekła w końcu — więcej nie mogę.
— Niech panna strażnikówna będzie spokojną, wszystko się załatwi. Proszę o tem nie myśleć. Hetmanowa ma na głowie mnóztwo kłopotów, zapomina się, ale serce jej najlepsze.
Wstyd jej było i łez i dłuższej o tem rozmowy, słysząc szmer, domyślała się nadchodzącej pani — uciekła.
Rotmistrz stał długo jak skamieniały. Znał nadto dobrze księżnę aby się łudzić, że skutecznie i wspaniałomyślnie przyjdzie w pomoc... niewiedział sam co robić. Mówić z nią o tem zawczasu, było ją nabawić złym humorem i gniewem może. Sądził, że zostawując rzeczy naturalnemu ich biegowi, będzie najlepszym sposobem dojścia do celu. Księżna dać co brakło, będzie musiała.
Hetmanowa powracająca od męża, z którym miała ciężką przeprawę, weszła zaperzona, znalazła rotmistrza samego i domyśliła się, że i tu coś zajść musiało.
— Cóżeście to z panną Anielą się nieporozumieli? — zapytała.
— I owszem, i owszem, mościa księżno — rzekł