Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 130.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bryku zuchwałego, któryby go sparaliżował, znajdował się, nad wszelkie przewidywanie ostrożnym, bacznym i trzeźwym.
Wyciągnąwszy z niego co tylko mogła, hetmanowa poszła do męża na radę, zostawując pannę Anielę z rotmistrzem.
Strażnikówna zrozpaczona postanowiła chwilę tę zużytkować.
— Panie rotmistrzu — odezwała się — oddawna zbierałam się z nim mówić otwarcie, nie mogę dłużej milczeć. Matka niechce mi przebaczyć, ani na małżeństwo nasze zezwolić. Ja postanowiłam mimo to oddać mu moję rękę, mając opiekę księżnej, ale ta opieka... mów pan z nią... mnie potrzeba niezbędnie wielu rzeczy, ja niemam nic... Wyprawy matka nie wyda.
Jąkała się i plątała biedna panna strażnikówna.
Rotmistrz słuchał i bladł a czerwieniał. Tegoż samego dnia właśnie, począł się biedzić, że na cukrową wieczerzę, wina, kondymentów różnych, słodyczy, nie będzie miał kupić za co.
Spodziewał się, że pannę mu hetmanowa przystroi i opatrzy sutą wyprawą.
— Panno strażnikówno, dobrodziejko — rzekł — księżna pani nasza, ma dla niej macierzyńskie serce, niech pani się z nią otwarcie rozmówi.
— Mówiłam! — odparła strażnikówna. — Obiecała mi suknię do ślubu, ale ja wszystko zostawiłam u matki, ja niemam nic, nic!!
Tołoczko czupryny potarł... bo czuł zimne poty.
— Z przeproszeniem pana — dodała strażnikówna — rogówki mi nawet braknie.