Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 128.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pożyczyłabym ci, rozumie się pieniędzy, bo rogówką się brzydzę, jak grzechem śmiertelnym — odparła Szklarska — ale ja jestem też bez grosza.
Kłamała przyjaciółka, ale nie chciała w istocie pożyczki ułatwiać i przyśpieszać wesela.
— Księżna widząc cię w takiem położeniu, będzie musiała pomódz — dodała Szklarska.
Aniela ramionami poruszyła.
— Ja księżnej nie rozumiem — szepnęła cicho. — Mówiąc ze mną złote góry obiecuje, a tu gdy o drobnostkę chodzi, nie chce zrobić nic. A! żeby się to raz skończyło — dodała strażnikówna — gdyby raz było po ślubie, jabym z rotmistrza wydobyła, cobym chciała.
— Mówią wszyscy ogólnie, że wiele stracił, a mało co mu pozostało — rzekła Szklarska.
— To nie może być, nie może! — przerwała niecierpliwie Aniela. — Choć zaręczyn nie było, przywiózł mi pierścień, pokażę ci go, kto takie klejnoty chowa, ten nie może być ubogi.
To mówiąc strażnikówna, pobiegła do swego kuferka, otworzyła go i dobyła z głębokości pudełeczko starannie obwiązane. W niem na pięknie usłanem bawełną łóżeczku, spoczywał pierścień, w którym w istocie ogromny brylant połyskiwał, rzucając iskier tysiące dokoła. Oprawa była staroświecka, kunsztowna i bardzo piękna.
— Mówią, że może być wart z pięćset dukatów — dodała Aniela, kładąc go na palec.
— Pewnie! pewnie! — potwierdziła przyjaciółka — ale twoja wyprawa daleko więcej była warta, a z niego ci nic, oczy tylko nasycisz.