Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 127.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śladowanych, że wyrzec się tego wszystkiego nie miała siły. Opuszczenie przez matkę, dla niej miało znaczenie — ułagodzenia.
Szepnęła o tem Szklarskiej.
— Mylisz się moja Anielko — odpowiedziała — matka dopóki miała nadzieję, że cię odzyszcze, rzucała się, wołała, gniewała, teraz straciwszy ją, ani myśli o tobie... Cała zajęta tą smarkatą Skrzyńską.
Aniela widząc się tak łatwo zapomnianą, zapłakała.
Przez cały czas bytności w Wysokiem, pracowała przyjaciółka nad nawróceniem jej, ale nie widziała sposobu. Spostrzegła tylko, że strażnikówna z mniejszym zapałem mówiła o księżnie i zdawała się mieć do niej jakąś urazę. Więcej teraz rachowała na Tołoczkę.
— Kiedyż tedy ten los ma się rozwiązać? Kiedy się to raz skończy? — zapytała stara panna.
— Albo ja wiem? — odparła strażnikówna. — Mnie się zdaje, że wszystko gotowe, tylko ja zwlekam spodziewając się, że matka mi da wyprawę. Sama teraz nie wiem co robić. Powiadasz, że matka mi odeszle rzeczy! a widziałaś ty kiedy moję panieńską garderobę? Chyba nie. Koszule wszystkie stare, pończochy cerowane, jedwabnych dwie pary i to nie nowe, suknie z pani matki przerabiane. Mizernej rogówki nie mam.
— A cóż ty poradzisz bez niej. Toć do ślubu nawet bez niej nie pójdziesz!
— Chyba mi księżna pożyczy, ale z niej będzie krótka i mała — mówiła Aniela. — Rogówka kosztuje, choćby używana, pewnie ze dwadzieścia kilka dukatów, a ja grosza nie mam.