Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 123.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy i błogosławieństwa odmówię, niech sobie robią co chcą... A że się przebłagać nie dam, to pewna.
Gliński pochylił się i w rękę ją pocałował.
— Cierpliwości tylko, strażnikowo dobrodziejko — rzekł. — Widzę ze wszystkiego o czem się tu dowiaduję, że dotąd się nic nie stało, co by się odstać nie mogło. Z obu stron straszycie się, spieracie, a przy acani dobrodziejce jest i prawo i słuszność. Hetmanowa radaby zaimponować, nie dać się trzeba i stać przy swojem. Gdy córka zobaczy, że tego starego pretendenta do ręki jej inaczej mieć nie może, tylko narażając się na niełaskę matki, na wyrzeczenie się, w ostatniej chwili się rozmyśli i powróci z pokorą prosić o przebaczenie.
— Święte słowa, pana marszałka — potwierdził Tołudziejowski — inaczej być nie może.
Powoli wszyscy zaczęli potakiwać marszałkowi, uspokoiła się pani Koiszewska.
— Cóż mam robić? — zapytała.
— Nic, obojętnie patrzeć i nie okazywać wcale niepokoju — dodał Gliński. — Powiedziałbym śmiać się, gdyby się godziło tak poważne sprawy śmiechem zbywać. Przyślą może prosić o wyprawę, bo ta podobno była gotową.
— Niedam jej — przerwała strażnikowa. — Jeszcze czego?!
— Za pozwoleniem — kończył Gliński. — Co się tyczy wyprawy ściśle wziętej, jak pani chce, ale inne rzeczy należące dawniej do panny Anieli, jabym wydać kazał, aby nie okazywać, że się o to wielce troszczy, wróci czy nie wróci. Pierzyny i bieliznę, suknie panieńskie odeślij pani.