Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 122.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozśmiał się Tołudziejowski.
Strażnikowa nie replikowała.
— A ja powiadam — odezwała się Szklarska — że to wszystko daremna zgryzota. Strażnikowa tylko miej cierpliwość. Panna Aniela im tam dłużej pobędzie u hetmanowej, im się lepiej przypatrzy, im się rozsłucha więcej, a Tołoczkę pozna bliżej, tem pewniejsze, że powróci do nas ze skruchą. Za rotmistrza nie ręczę, gdy się dowie, iż na posag czekać trzeba, ażeby nie cofnął się. Za hetmanową, gdy ją to znudzi, iż musi matkę zastępować nie sercem ale workiem, bo nawet wyprawy nie damy, nie ręczę żeby rąk nie umyła.
— Naówczas ja — wtrącił śmiejąc się starosta pogorzelski — submituję się jako zastępca rotmistrza, chociaż bez buńczuka.
— Niema z czego żartować — westchnęła strażnikowa.
— Ja też wcale nie lekko to mówię — rzekł Bujwid. — Mam nawet prawo stanąć jako pretendent, gdy mnie za pannę obcięto.
— Tołoczce waćpan dwa palce obciąłeś! — śmiejąc się dodała Szklarska — będziesz musiał za to grzywny zapłacić.
— Gotówem, gdy mi dowiedzie, że były warte choć tynfa... i że niemi, gdy je miał, zrobił co dobrego.
Tołudziejowskiemu rozmowa tak przechodząca w żarty nie podobała się, począł papierami, które trzymał na kolanach szeleścić.
— Tandem — rzekł — radźmy a nie prawmy jovialitates, bo nie pora...
— Nie dam nic — zakończyła strażnikowa — zresztą