Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 120.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wynagrodzić imć pana Buńczucznego, który im faktorował po sejmikach i spełniał wszelkie usługi. Pani hetmanowa kocha tak pannę strażnikównę, aby ją staremu dać. Tołoczko ultimis spirat, bo mu już pono mięsa na kredyt nie dają... więc się posag przyda.
— Ja żadnego nie dam! — zawołała strażnikowa.
— Ze swojej substancji — rzekł Tołudziejowski — ale rozpatrzmy się czy nic nie dać można. Co pan strażnik zostawił po sobie?
— Nic — krótko i gniewnie, rzekła strażnikowa.
— Przecież! — spytał Gliński.
— Mieliśmy z mężem wszystko wspólne na przeżycie — odezwała się gospodyni — a ponieważ Bogu się podobało mnie uczynić nieszczęśliwą wdową...
— Za pozwoleniem — rzekł poważnie Gliński. — Podobno te zapisy na przeżycie z powodu zmienionego stanu fortuny, uległy modyfikacji za wspólną zgodą małżonków. Rozdzieliliście państwo fortunę na dwie schedy. Pozostała tedy scheda nieboszczyka, która na córkę przypada, salvo advitalitio pani dodobrodziejki.
— Tak by to było — żywo poczęła Koiszewska — ale mój mąż czując się chorym, naprawił omyłkę i znowu mi schedę swą zapisał.
— Ale tego w aktach niema — odparł Tołudziejowski.
— Tak, to prawda, spisał wolę swą, ostatnią przy jednym świadku... nie było nawet czasu przyłożyć pieczęci, ale co to ma do ważności rozporządzenia... Nikt mi nie śmie zaprzeczyć.
— Za pozwoleniem — przerwał znowu Tołudziejowski. — Córka nie będzie negować, ale zięć może