Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 119.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jącą ani rady ani darów? Że się panna strażnikówna dała uwieść splendorem domu, zaszczytem spoufalenia z księżną jejmością, dziwić się nie możemy, ale że z tego księżna korzystać się ośmiela, podziwu godnem jest. Do Trybunału o rapt pozywać trudno.
— Słyszałem — przerwał Tołudziejowski — iż jakieś obietnice dobrodziejstw poczynione zostały.
— Obietnice uczynić, obiecanka, cacanka... pańska rzecz — wtrącił Gliński — ale jakaż nadzieja, aby się one ziściły, gdy hetman i hetmanowa, nawet własnych wierzycieli wiatrem, to jest słowem, kontentować są zmuszeni.
— Ja ich dobrodziejstw nie potrzebuję — z oburzeniem odezwała się Koiszewska. — Nie należeliśmy i nie należym do tych, którzy klamki się trzymając, z panów żyją i tyją.
— Najsmutniejsze to, że panna Aniela po ich stronie — wtrącił Tołudziejowski.
Szklarska się poruszyła na swem krześle.
— Cóż w tem dziwnego? — zawołała — dziewczę niedoświadczone obałamucić, nic łatwiejszego. Bo żeby się choć kochała w tym gachu pięćdziesięcioletnim, żeby taki zachwycający był... ale to stary rzemień. Żołdakami dowodzić i ogony końskie wozić przed hetmanem, tyle jego, a do zalotów ani mu postawy, ani wiek jego po temu.
Tołudziejowski, demagog gdy mu było potrzeba, przerwał głośno, jakby stał przed kratkami.
— Ogólne to prawo, gdy ci magnat dobrodziejstwo chce uczynić, patrzaj dobrze, pewnie miodem smaruje usta, by wyrwać ząb trzonowy. Tak i tu. Z kieszeni pani strażnikowej trockiej, życzą sobie