Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 116.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kochamy i bolejemy nad nim, ze strachem patrzym na jego oblicze.
— Historja nam nie daje przykładu takiego panowania — po chwili namysłu, rzekł Steinheil. — Kilkadziesiąt lat trzymać króla nieprzystępnym, nieświadomym, pojonym kłamstwem, niedać mu się przebudzić i przejrzyć. Pieścić go, aby samemu nad nim i nad krajem panować.
— Zbogacić się, urosnąć — wrzucił Zabiełło. — Kraj nasz zawichrzony też z jego łaski... leży dziś bezsilny zdany na samowolę tego, co go zechce opanować.
— Ale, po cóż te żale daremne — dodał Zabiełło — my, panie radco zamiast starożytnego fatum, które tłumaczyło wszystko, mamy naszą chrześciańską wiarę w Opatrzność Bożą. Pocieszamy się nią. Rzeczpospolita dźwignie się... a i Saksonja odrodzić się może... bogdajby tylko nie wydawała na świat więcej podobnych ministrów.
— Saksonja? — podchwycił Steinheil — przepraszam was, panie szambelanie, ten mąż wielki, nie urodził się w Saksonii, przyszedł do niej na służbę... i tak samo się wpił w nią, jak we wnętrzności wasze, wywodząc się z polskiego rodu. Wszystko w nim było kłamstwem, począwszy od religii aż do skóry. Maluje się jak kobieta, a wiarę mienia jak suknie. Ewangelik w Dreźnie, jest katolikiem w Warszawie. Steinheil śmiał się gorzko.
W tem trąbka pocztowa zabrzmiała przed hotelem i sługa rezydenta wszedł ubrany już do podróży.
— Bądź zdrów, panie szambelanie, ucałuj rękę tego biednego króla mojego, którą bym chciał rozkuć, ale już dziś zapóźno.