Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 112.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przychodzę od króla — rzekł. — N. Pan, który do waszych usług najwyższą przywiązuje wagę, prosi cię byś do Frankfurtu pośpieszył. Kazał mi wyrazić ubolewanie, że widzieć się na teraz nie będzie z wami, a tyle sobie z tego obiecywał rozkoszy. Ale król swoję rozkosz zawsze jest gotów dla dobra kraju złożyć w ofierze. Święty to monarcha.
Steinheil milczał, ocierał usta i patrzył na Brühla, jak się czasem spogląda na wyprawiających hecę.
Minister mówił żywo.
— Zdaje mi się, żeście mi oświadczyli, że życzycie sobie powrócić do Frankfurtu.
— Jak najrychlej! — rzekł rezydent.
— Wracajcież, gdy i sprawy króla tego wymagają — dodał minister.
— Nieomieszkam — zamknął lakonicznie Steinheil.
— Mam królowi co powiedzieć? — zapytał Brühl.
— Wyraźcie mu cały smutek mój, iż ręki jego ucałować nie mogę — rzekł Steinheil. — Jadę dziś jeszcze.
— Czynicie rozumnie, chwili dziś nie ma do stracenia — mówił Brühl. — Wojna jest skończona na pozór, myśmy ze wszystkich zasadzek wyszli zwycięzko, ale dla tego nieprzyjaciele nasi, pozorni zwycięzcy, wycieńczeni, osłabieni, na nowo kopać pod nami poczynają doły. Wy jesteście naszą przednią strażą.
Steinheil słuchał tylko. Brühl mający nadzieję dobyć coś z niego, przekonawszy się, że nie jest skłonny do zwierzeń, spojrzał na zegarek, podał mu rękę i pożegnał go.
Steinheil nie odprowadził go nawet do wschodów.