Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 109.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przygotował się do rozmowy z królem sam na sam.
Skutkiem długiego obcowania z królem miał dar szczególny, zgadywał on co na wszelki wypadek król miał odpowiedzieć, a nawet co uczynić.
Rachuba nigdy go nie myliła. Grał tak na duszy jego, jak wirtuoz na znanem sobie muzycznem narzędziu. Łatwo mu więc było doprowadzić Augusta, gdzie chciał i potrzebował.
Przed wejściem do gabinetu, w którym król przez znaczniejszą część dnia fajkę palił, Brühl się zatrzymał u progu, jakby program rozmowy układał.
Wszedł wesół i słodki, uśmiechnięty, dobroduszny, nadewszystko pokorny. August spoglądał na niego z czułością i myślał w duszy.
— I tego to człowieka obwiniać śmieją.
— A! uradowałem się też, zobaczywszy Steinheila — zawołał. — Tyle go czasu nie widziałem, a tak go szanuję... O to mi człowiek!!
Król słuchał widocznie uradowany.
— I ani dobija się wywyższeń, tytułów, majętności, on pragnie tylko służyć wiernie swemu panu! Nieoceniony człowiek!
Król coraz żywiej puszczał kłęby dymu... a fizjognomja jego potwierdzała.
— Takich ludzi mało — ciągnął dalej Brühl.
— Bardzo mało! — potwierdził August.
— Nieszczęście tylko, że Steinheila i jemu podobnych do niczego użyć nie można, choć oni by byli do wszystkiego zdatni.
Król zachęcał do mówienia, ale sam nie wtrącał nic.
— Nieoszacowani w zwykłych życia okolicznościach, wśród zawikłań politycznych głowy tracą.