Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 107.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rezydent miał wielką ochotę oświadczyć, że tajemnicy z myśli swych nie czyni, ale nie miał już czasu na odpowiedź, i król się oddalił, wyszedłszy naprzeciw ministra.
Na twarzy Brühla dziwnie się mięszały dwa sprzeczne wyrazy, wielkiej radości kłamanej i wielkiego niepokoju rzeczywistego.
Ucałował naprzód rękę królewską, a gdy August powiedział mu jedno słowo tylko — Steinheil! rzucił się z przesadzoną czułością witać go i ściskać.
Rezydent przyjął to z wielkiem umiarkowaniem, możnaby powiedzieć, ze wstrętem.
— Wierny, stary sługa W. K. Mości — rzekł minister — ale ten ranek... był dla mnie niespodzianek pełen. W. K. Mość wyjechałeś nie o swej godzinie. Co powie doktór, który zalecił ostrożność taką? Przeraziłem się...
— Ja bo się zdrów czuję — rzekł August — ranek piękny, no i Steinheil mi się trafił!
— Gdzie? — zapytał Brühl.
— Zobaczyłem go przez drzwi otwarte i natychmiast przywołałem...
Podejrzliwie spoglądał Brühl na rezydenta, który milczał.
— Powróćmy na zamek — odezwał się August — jeżeli doktorowie nie pozwalają.
Uśmiechnął się Steinheilowi. Niech cię niosą za mną, ja cię jeszcze chcę widzieć. I skinął na niego tajemniczo, ale Brühl pochwycił to przelatujące skinienie.
Steinheil wsiadł do lektyki spokojnie. Brühl do powozu swego. Konie musiały iść noga za nogą, bo