Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 106.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czącą, żołdacy gwałtem odnieśli, aby drzwi mogli wyłamać.
Słuchał król i łzy mu z oczów ciekły.
— Nie powiedzieli mi tego — szepnął. — Na jutro nakażę nabożeństwo uroczyste za jej duszę. Heroiną się stała... gdy ja... Ale cóżbym ja poradził tu, gdybym został? Czyżby oni mnie poszanowali?.. Biedny Brühl, ile go to kosztować musiało, przedemną to zataić, aby mnie goryczą nie napoić.
Zmęczony niedługą przechadzką August, usiadł na ławce, sparł się na lasce i głęboko zamyślił. Stojący przed nim rezydent z politowaniem patrzył na niego, nie śmiejąc już się odezwać. Król jakby o nim zapomniał. Po długim przestanku podniósł głowę, potoczył wzrokiem dokoła.
— Wszystko tu posmutniało — rzekł. — Jeździłem do Huberstburga, byłem w Moritzburgu, zwierzyny prawie niema, tak mi ją prusacy wybili, ale Brühl mówi, że się rozmnoży rychło... Radziwiłł gotów mi przysłać ją z Litwy. Wiesz? on jeździ nieźwiedziami. Kazałem żubry tu przysłać, których niema w Europie, ja jeden ich mam... tem się król pruski nie pochlubi!
Wstał nagle.
Lektyki i ludzie mający je nieść, w kanarkowych frakach z granatowemi wyłogami, stali pokornie na stronie... ruszyli się ku lektykom. Wtem powozu turkot się dał słyszeć. Karetka mała, parą koni pięknych zaprzężona w złocistych szorach, biegła w tę stronę.
— To Brühl! — zawołał król uradowany i zwracając się do Steinheila, szepnął — ja mu nic nie powiem.