Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 104.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cia mego ojca, co to była za wesołość, jaki przepych, jakich tu miewaliśmy gości! A ja ja... nie mam już takiego myślistwa. Opera mi nie smakuje, trzeba ją odnowić. Nikt do mnie nie przyjeżdża, aby mi powinszować powrotu.
Nie Brühl temu winien, ale moje przeznaczenie. Gdyby nie Brühl, byłbym najnieszczęśliwszym z ludzi. Patrz-że z siedmioletniej wojny, która mogła pożreć wszystko i pochłonąć, wszystkie klejnoty ocalone. Galerję schował do Königsteinu i ona ocalała.
Bez niego czy ja bym dał radę sobie z burzliwymi polakami. On dopiero ich okiełznać potrafił. Sam się zrobił polakiem, aby tego dokonać. Wiesz ty o tem?
— Słyszałem, N. Panie — westchnął rezydent.
— Widzisz, ja jemu winienem wszystko.
Nie otrzymawszy odpowiedzi, król się żywiej trochę poruszył.
— Przekonałem cię? — zapytał.
— Nie, N. Panie — rzekł Steinheil. — Z innym człowiekiem ty byś ucierpiał więcej, ale Saksonja by nie miała w sobie zarodu śmierci, zyskałbyś przynajmniej wieniec i palmę męczeńską.
Zachmurzył się król.
— Nie mogłem nic zrobić więcej — rzekł po namyśle. — Brühl nie winien nic.
I wśród milczenia, powtórzył kilka razy z niespokojnem naleganiem też słowa:
— Nic! nic!
Rezydent głowę schylił.
— Ja ci tego nie mam za złe, że ty go nie oceniasz sprawiedliwie, ja jeden go znam. Wierz mi.