Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 101.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nikt nie odgadywał, faktem było, że nikomu nie rozkazując sobie towarzyszyć, dwie lektyki dworskie zawołać kazał i siadłszy do jednej, w drugiej za sobą radzcę nieść polecił.
Niesiono ich wprost do Bażantarni.
Przed tym pałacykiem teraz pustym, około którego domki małe, zajmowali w części oficjaliści, obie lektyki stanęły. Król opierając się na lasce wysiadł. Oczy miał nabrzmiałe, twarz zarumienioną do zbytku, oddychał ciężko.
— Patrz-że mój Steinheil — odezwał się, jak tu dziwnie i nic się nie zmieniło i wszystko teraz jest inaczej. Próżno mi perswadują, ja się w Dreźnie nie czuję swobodnym, panem. Co chwila się boją aby mnie gruzy nie przysypały.
Steinheil słuchał z uwagą i poszanowaniem.
— N. Panie — rzekł — ja toż samo tu czuję.
— Poczciwy Brühl stara się mi wmówić, że ja z tej wojny wyszedłem jeszcze zwycięzko — po cichu, idąc zwolna począł mówić król. — Mnie tu nikt prawdy nie powie, chyba ty.
— Oni mi mówią, że powinienem być szczęśliwym ja się czuję upokorzonym i biednym.
Zdaje się, że zagadnięty tak rezydent, znalazł się w bardzo przykrem położeniu. Dumał z głową spuszczoną nie odpowiadając nic. Król zamilkł także, aż w końcu Steinheil rzekł.
— Prawdę mówić, N. Panie często rzecz i niebezpieczna i mało pożyteczna. Człowiek lubi się łudzić, wielu tej gorzkiej medycyny nie znosi.
— Ja, ja — wyjąknął August — zdaje mi się...
— N. Panie — przerwał Steinheil — monarchowie