Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 091.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Odpowiedź utkwiła w głowie księżnej.
Bujwid dwa dni przebywszy na Białostockim dworze, wyjechał i jakby grali z sobą w mienianego z Tołoczką, rotmistrz nadciągnął nazajutrz z Nieświeża, przywożąc raport dosyć hetmanowej przyjemny.
Wysłuchawszy go Sapieżyna westchnęła.
— Boli mnie, że ja ci nie mogę wywdzięczyć równie dobrą wiadomością — rzekła. — Być może, iż Bujwid kłamie, ale oznajmił Anieli, że matka jej rozgniewana na nią, myśl powzięła adoptować małą jakąś Skrzyńską, a ją wydziedziczyć. O pieniądze ci nie chodzi pewnie — dodała — ale smutna rzecz pannę brać młodszą, potrzebującą wiele, a po niej nic.
Rotmistrz zająknął się, chciał coś mówić, w ustach mu zaschło. Pot zimny wystąpił na czoło.
— To pewna — począł — to pewna, że ja tam o pieniądze tak bardzo nie stoję, mościa księżno, ale powietrzem człowiek nie żyje... smutna rzecz stracić taką fortunę.
— Ha! masz się jeszcze czas namyślić — dodała księżna — możesz się cofnąć.
Rotmistrzowi serce się w piersiach ścisnęło, gdyby mógł, zapłakałby.
— Ostatnia nadzieja szczęścia w życiu — mówił w duchu — mam-że się ja jej wyrzekać dla marnego grosza! Nigdy w świecie... Chyba by mnie sama panna odpędziła, ale ona tego nie uczyni. Szczęście do nas zawitać może. Matka nie będzie tak okrutną.
Witając potem pannę Anielę, bardzo wesołego przybrał postawę.
Ona niespokojna, zaledwie słów kilka z nim za-