Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 090.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bujwid baraszkował, żartował i jak gdyby do niej żalu nie miał nadskakującym był.
Przy pierwszej jednak sposobności, gdy pan starosta napomknął o małżeństwie, panna mu otwarcie oświadczyła, że ma niezmienne postanowienie oddać rękę Tołoczce.
— Niech tylko pani stara się wprzódy z matką pojednać, bo mocno obrażona i dotknięta, głosi iż małą Skrzyńskę chce adoptować i jej oddać wszystko, a stracić tak marnie piękną substancję, nie miło będzie pani, a jeszcze więcej da się czuć rotmistrzowi, bo on nie ma zanadto.
Wiadomość o tem strwożyła nieco pannę Anielę i nie miała nic pilniejszego, nad wyspowiadanie się z niej natychmiast hetmanowej.
Tę już nieustanne zajmowanie się Anielą nudziło, odprawiła ją dosyć kwaśno tem, że niedorzecznych plotek słucha i że nawet pewnie tego Koiszewska uczynić nie mogła.
Chociaż zapewniła o tem Anielę, sama jednak hetmanowa pewną nie była, czy ta pogróżka się spełnić może, lub nie. Tego dnia zaraz wzięła na bok jednego z prawników, na których naówczas ani w Białymstoku, ani nigdzie nie zbywało i przełożyła mu wypadek.
Jurysta głową potrząsł.
— Może to być i może nie być, bo mościa księżno dobrodziejko est modus in rebus, ale niech z piekła nie wylezie kto taką myśl poddaje. Jeżeli prawnie by się to nie dało zrobić, ma tysiąc sposobów matka córkę wydziedziczyć. Kłopotliwa to rzecz i lepiej zgody szukać, niż takiej ostateczności dopuszczać.