Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 086.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wielkie obozy podzielone. Jedni widząc kościół zagrożony prześladowaniem w surowości szukali obrony i ściślej niż kiedy trzymali się nietylko ducha prawa, ale litery i formy.
Z temi o żadnych ustępstwach być nie mogło mowy. Drudzy mieli to przekonanie, że kościołowi tolerancją, wyrozumiałością posuniętą do ostatecznych granic, zyszczą zwolenników. Ci lekceważyli prawa kościelne, kanony i nawet jawnogrzesznictwo tolerowali.
Ksiądz kanonik monstrualnym znajdował ślub bez matki, ale inny wolnomyślniejszy kapłan mógł go dać nie oglądając się na formalności.
Księżna tego drugiego łatwo znaleźć mogła. Był nim bawiący w Białymstoku ksiądz francuz, kanonik de la Branche, który już po kilkakroć miał z nuncjaturą nieprzyjazne zajścia, ale mimo to, śluby dawał po pięćdziesiąt czerwonych złotych, jak obwarzanek za grosz.
Kanonik francuz tłumaczył, że wszystkie przepisy małżeństw się tyczące, później zostały wymyślone i że parze, która pobłogosławioną być żądała, kapłan nie mógł odmówić błogosławieństwa.
W jednej ze swych wycieczek do Białegostoku, księżna na pokojach spotkała się z kanonikiem, który był galantem wielkim i adoratorem wdzięków przywiędłych, ale nadzwyczaj starannie odświeżanych księżnej pani.
— Kanoniku — zawołała chwytając go po drodze — szukałam cię, tęskniłam za tobą, mam cię prosić o jednę łaskę.
— Mościa księżno! — wykrzyknął francuz — dla mnie