Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 077.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Koiszewska przeżegnawszy się i zmówiwszy „pod Twoję obronę“ wyszła do niego blada, ale wielce poważna i dumna.
Tołoczko chciał rozpocząć od obszernego wykładu sprawy swojej, dla której chodził jeszcze z ręką ogromną chustą oplątaną. Zaczynał już ab ovo, ale strażnikowa mówić mu nie dała.
— Co pana tu sprowadza? — zapytała.
— Chciałem pani strażnikowej dobrodziejce wyznać uczucia, które mnie do panny Anieli wiążą i...
— Odwiąż-że się waćpan od niej i odemnie — odparła gospodyni. — Ja mojej córki za waćpana nie wydam... i otwarcie mu to mówię, abyś darmo nie bałamucił jej, a mnie nie męczył.
— Sercu nakazać nie można — rzekł rotmistrz.
— Nie takiemi drogami zdobywa się serce — przerwała Koiszewska — nie przez protekcję magnatów, nie przez fałszywe wieści i kłamstwa.
— Pani dobrodziejko! — zawołał Tołoczko.
— Zataiłeś waćpan, że masz syna z pierwszego małżeństwa, abyś się nie wydał z tem, że nie masz nic... a długów po uszy — mówiła strażnikowa. Opresją chcesz wymódz na mnie, czego z dobrej woli mieć nie możesz. Ale ja należę do tych, którzy sobie gwałtu czynić nie dają. Mnie ani hetman, ani hetmanowa nie nabawią strachu. Wydam córkę za kogo zechcę i zaręczam, że nie za waćpana. Bywaj waćpan zdrów.
Chciał odpowiedzieć zmięszany tem przywitaniem rotmistrz, ale strażnikowa słuchać go nie myśląc, odwróciła się, wyszła i drzwi za sobą zatrzasnęła.