Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 076.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ona mu ruszać się nie pozwoliła. Przeciwko Tołoczce niechęć i gniew Koiszewskiej doszły do najwyższego stopnia, a że gwałtowną była zawsze, nawet w mniejszej wagi sprawach, tu już miary nie miała.
Niemniejszy żal i oburzenie opanowywały ją na wspomnienie księżnej, której przebaczyć nie mogła przywłaszczenia sobie jakiejś władzy nad córką i dziwnej zachcianki kierowania jej losem.
Nieszczęśliwa strażnikowa naprzemiany przeklinała, łajała, płakała i odgrażała się.
Wróciwszy z tej wycieczki do domu, musiała się do łóżka położyć, bo choć jej zdrowie zawsze służyło teraz tak była przeciągniętą niespokojnością zmęczona, iż nawet energią swą dźwignąć się nie mogła.
Ani krople Hoffmana, ani inne medykamenta pokrzepiające, nie pomogły jej nic, dopóki sama nad sobą pracować nie zaczęła, aby męztwem pokonać przeciwność.
— Córki mi przecie gwałtem odebrać nie mogą, a ja Tołoczce jej nie dam, choćby konał — wołała po kilku dniach wstając znękana strażnikowa.
W tem usposobieniu znalazł ją gość wcale niespodziewany — Tołoczko.
Jak on do tego doszedł, aby uznać potrzebę osobistego widzenia się i rozmówienia z panią Koiszewską, wytłumaczyć nam trudno. Namiętności mają swą logikę odrębną.
W istocie nie było może ani potrzeby swoją obecnością drażnić pani strażnikowej, ani się mógł najmniejszej z tego spodziewać korzyści, ale znajdował się w takim stanie ducha, który przekłada najgorszą ostateczność, niż niepewność.