Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 074.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W godzin parę wrócił on ze smutną nowiną, że Rybiński jadąc wczora wieczorem, gdy się konie na mostku spłoszyły, z bryczką i z niemi spadł do rzeczki i potłuczony strasznie ze złamaną nogą, leżał u Bujwida we dworze.
Rotmistrzowi zamąciło się w głowie, co tu robić? Nie mógł się cofnąć, ani odkładać, musiał w sąsiedztwie szukać, ktoby mu zastąpił Rybińskiego. Przeszedł cały dzień na tem poszukiwaniu po nieznanej okolicy, aż znalazł się stary towarzysz broni.
Był on niegdyś rotmistrzem w kawalerji, guzów i blizn miał dużo, opowiadał o sobie dzieje osobliwe, ale już teraz ręka mu się trzęsła i szablą nie władał. Za to swadę miał osobliwą i gębę wyparzoną.
Po wszystkich tych przejściach, następnego dopiero dnia Bujwid wyzwany, nie wymawiając się rzekł:
— Służę!
W Tołoczce krew kipiała, gdy go zobaczył na placu przed sobą, Bujwid był spokojniuteńki. Pojedynek nie konno z pistoletami, jak naówczas się często trafiało, ale umówiony był na szable.
Trwał on nadzwyczaj długo, gdyż oba byli prawie równych sił, nakoniec tak się złożyło, iż rotmistrz w ramię głęboko ciął Bujwida, a ten mu dwa palce u ręki oderżnął jak brzytwą.
Zakrzyczano: dosyć.
Tołoczko się domagał słowa, że mu Bujwid w drogę wchodzić nie będzie, ten nawzajem żądał, aby mu rotmistrz nie przeszkadzał.
Bić się natychmiast dalej, nie było sposobu, nahałasowawszy, rozeszli się, nie sprawiwszy nic. To-